Śląski James Bond

24 lutego 1943 roku „Zagra-Lin” – oddział Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych AK  dokonał zamachu bombowego na peronie kolejki miejskiej S-Bahn Friedrichstrasse w Berlinie. Ucierpiało 78 osób, głównie żołnierzy i gestapowców, z czego 36 straciło życie.

„Efekt psychologiczny tego wydarzenia był w Berlinie piorunujący.

Policja berlińska, po szczegółowych oględzinach terenu, odnalazła kilka fragmentów podłożonego ładunku i wykryła ślady, wskazujące na sprawców z polskiego podziemia.

Szef Gestapo, Heinrich Müller zawiadomił o tym podległe komendy i polecił wzmożenie czujności. Nazajutrz berlińska gazeta „Berliner Nachtausgabe” pisała m.in.: „Zamachowcy muszą być za wszelką cenę ujęci. Taki jest rozkaz władz” – piszą Jacek Wilamowski i Włodzimierz Kopczuk, autorzy książki „Tajemnicze wsypy. Polsko – niemiecka wojna na tajnym froncie”.

Minęło zaledwie półtora miesiąca, a w Berlinie wybuchły kolejne bomby przygotowane przez „Zagra-Lin”, znowu zawyły syreny alarmowe. 10 kwietnia 1943 roku żołnierze polskiego podziemia podłożyli ładunki na berlińskim Dworcu Głównym (Hauptbanhof). Atakiem dowodził już bezpośrednio dowódca całej komórki – kpt. Drzyzga.

„W pierwszych dniach kwietnia (…) wyjechałem z Jurem i Haliną z Dworca Głównego w Warszawie, wioząc ze sobą przygotowane materiały wybuchowe oraz przygotowane baterie do bomb zegarowych. (…) Zespół cały jechał pod nazwiskami volksdeutschów pociągiem przeznaczonym tylko dla Niemców.

W Kutnie, po udanym manewrze na dworcu oraz szczęśliwym uniknięciem kontroli na komorze celnej, prawie w ostatniej chwili przed odejściem pociągu zespół wsiadł do wagonu i pojechał wprost do Bydgoszczy, gdzie na melinie własnej opracował dokładny plan wykonania akcji w Berlinie” – wspominał dowódca „Zagra-Linu”.

W zamachu na berliński dworzec życie straciło 14 osób, 60 zostało rannych. Polscy konspiratorzy uniknęli aresztowań, choć poszukiwała ich niemiecka policja, a ogłoszenia oferujące 10 tys. marek nagrody za schwytanie uczestników zamachu rozwieszono w wielu miejscach Berlina.

Propagandowo te zamachy to był wstrząs nawet dla samego Hitlera. Wybuchające w sercu III Rzeszy bomby skutecznie osłabiały społeczne morale, siały strach w mieszkańcach stolicy.

Po zamachach w Berlinie i we Wrocławiu Hitler nakazał Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi osobisty nadzór nad śledztwem. Jak ustaliła SD, czyli niemiecka służba bezpieczeństwa, zamachowcy przyjechali z Generalnego Gubernatorstwa lub z ziem wcielonych do Rzeszy, ale na ich trop nie wpadła. Władze wyznaczyły nagrodę w wysokości 10 tys. marek za każdego schwytanego „terrorystę”.

Niecałe dwa tygodnie później, 23 kwietnia, „Zagra-Lin” dokonał zamachu na kolejowym Dworcu Głównym we Wrocławiu. Celem ataku był pociąg wojskowy, a eksplozja nastąpiła w chwili, gdy niemieccy żołnierze wysiadali na peron. Zginęły 4 osoby, kilkanaście innych odniosło obrażenia ciała. O akcji polskiego podziemia przypomina okolicznościowa tablica, umieszczona w 1995 roku z inicjatywy oddziału dolnośląskiego Światowego Związku Żołnierzy AK przy wejściu na wrocławski dworzec.

Po zamachach w Berlinie i we Wrocławiu żołnierze „Zagra-Linu” wysadzili m.in. pociąg przewożący amunicję pod Rygą, a także zaatakowali kolejowy transport wojskowy na trasie Bydgoszcz-Gdańsk. W literaturze przedmiotu można też spotkać się z informacją o trzecim zamachu w Berlinie, którego miano dokonać 10 maja 1943 roku na tamtejszym Dworcu Śląskim (Schlesischer Bahnhof).

(http://dzieje.pl/artykulyhistoryczne/bomby-w-berlinie-czyli-polska-dywersja-w-stolicy-iii-rzeszy)

Zamachowcy Zagra-Lin planowali nawet wysadzenie pociągu Hitlera, gdy wódz miał przejeżdżać przez Bydgoszcz. Wszystko było gotowe, ładunki zostały podłożone, ale pociąg Hitlera nieoczekiwanie dla zamachowców zmienił trasę.

Twórcą i dowódcą tego oddziału dywersyjnego był Ślązak, przedwojenny oficer Wojska Polskiego, por. Bernard Drzyzga.

„Nawet Berlin nie uchroni się od odwetu. Wszystko będzie w naszym zasięgu, a najważniejsze jest to, że akcje odwetowe w Rzeszy nie dadzą Niemcom podstaw do represji i egzekucji publicznych w Polsce” – mówił Drzyzga.

Był to człowiek o niespożytej energii i pomysłowości. Urodził się w 1911 roku w Nowych Reptach, uczył w Gimnazjum w Tarnowskich Górach i poświęcił się karierze wojskowej. W kampanii wrześniowej dowodził kompania przeciwpancerną, otrzymał 6 wyróżnień i pochwał.

Po przegranej kampanii trafił do oflagu ale szybko postanowił uciec z niewoli. Pierwsze dwie próby zakończyły się fiaskiem, udała się dopiero trzecia, w maju 1942 r.. Przedostał się do Warszawy i 1 czerwca został zaprzysiężony jako żołnierz AK. Ponieważ pochodził ze Śląska i świetnie znał język niemiecki, powierzono mu kilka zadań wywiadowczych i organizacyjnych na terenie III Rzeszy.

Tak objął kierownictwo specjalnej grupy dywersyjnej zajmującej się sabotażem i organizacją zamachów bombowych , która miała działać wyłącznie na terytorium III Rzeszy. „Zagra” – od „zagraniczny” a „Lin” było kodowym oznaczeniem Warszawy.

„Najtrudniejsze akcje Drzyzga wykonywał osobiście, tylko z jednym pomocnikiem i łączniczką. We trójkę trzykrotnie jeździli z Warszawy do Berlina (…) Mimo że za każdym razem wieźli ze sobą bombę aż z Warszawy – szczęście im dopisywało” – pisze Jerzy Ślaski w książce „Polska Walcząca”.

Jakie były dalsze losy Bernarda Drzyzgi.

Po przejściu frontu ukrywał się przed NKWD, a na wiosnę został wysłany z misją na Zachód. Dotarł do Polskiej Misji Wojskowej przy sztabie głównodowodzącego wojsk alianckich w Zachodniej Europie, generała Dwighta Einsenhowera, i złożył mu w czerwcu 1945 roku raport na temat represji stosowanych przez stalinowskie służby specjalne wobec żołnierzy podziemia. Bez reakcji.

Został już w Anglii, bo po takiej misji powrót do kraju był już niemożliwy, czekało go więzienie a może nawet śmierć.

Początkowo mieszkał w Londynie a później w Brighton . Pracował jako nauczyciel języka niemieckiego, kartograf, przedsiębiorca, kierownik biura kreślarskiego (bywał też bezrobotny). Kierował także Polską Szkołą Sobotnią w Brighton i organizował szkołę języka polskiego dla angielskich żon Polaków. W 1970 roku przeszedł na emeryturę i zajął się pisaniem książek.

Zmarł 20 kwietnia 1994 roku w Shoreham-by-Sea k. Brighton i tam został pochowany..