Niezwykłe historie „zmartwychwstałych

Wielu ciężko chorych ludzi w przededniu śmierci obawia się, że chociaż umrą dla medycyny, to obudzą się żywi w grobie, w trumnie, dwa metry pod ziemią.

Tafefobia, paniczny lęk przed pochowaniem żywcem, zrodził się na przełomie XVII i XVIII wieku. Medycyna stała wówczas na niskim poziomie, żniwo zbierały epidemie dżumy, cholery i ospy, a osoby w śpiączce lub omdlałe często pomyłkowo uznawano za zmarłych.

Krążyło sporo historii o pogrzebanych żywcem albo „zmartwychwstałych” i próbowano się przed tym zabezpieczyć. W testamentach wydawano dyspozycje, dotyczące upewnienia się, że nastąpiła śmierć – proszono o polewanie wrzątkiem, dotykanie rozżarzonym żelazem, wbicie noża w serce lub przecięcie tętnic. „Niech mnie wprzódy przed pochówkiem dwa razy zatną brzytwą w stopy” – nakazała w testamencie królowa Hiszpanii Elżbieta Orleańska. 100 lat później brytyjska pisarka Harriet Martineau poprosiła lekarza, aby przed pogrzebem odciął jej głowę.

Fryderyk Chopin, umierając w 1849 r. w Paryżu, zaklinał bliskich: „Kiedy ten kaszel mnie zadusi, zaklinam Was, każcie otworzyć me ciało, by mnie nie pochowano żywym”. To podczas takiej sekcji wycięto ze zwłok artysty serce.   Serce zamknięto w słoju wypełnionym alkoholem (spirytusem lub koniakiem), z obawy przed rewizją Ludwika wiozła je pod własnym ubraniem. Ludwika Jędrzejowiczowa przekazała serce do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu –parafialnej świątyni rodziny Chopinów. Księża nie byli zachwyceni darem. Powszechnie wiedziano o związku, jaki łączył Fryderyka Chopina z George Sand, francuską pisarką, rozwódką, skandalistką. Skrzyneczka, w której zamknięto słój z sercem wybitnego muzyka przeleżała prawie trzy dekady w kościelnych piwnicach.

W 1880 r. przeniesiono serce do niszy w jednym z filarów kościoła św. Krzyża. Znajduje się tam tablica z wykutym napisem Fryderykowi Chopinowi – rodacy oraz cytatem z Ewangelii św. Mateusza Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje.

Jerzy Waszyngton chciał, by jego ciało pochowano dopiero, gdy od śmierci upłyną trzy dni. Inni nakazywali grzebanie się z nożem, pistoletem lub trucizną. Wynajmowano nawet osoby, które miały czuwać przy zwłokach, w razie gdyby „ożyły”.

Pod koniec XVIII w. w Niemczech powstały „poczekalnie dla trupów”, w których trzymano zmarłych aż do pierwszych objawów rozkładu. W berlińskich kostnicach do ciał przywiązywano sznurki, prowadzące do dzwonka w stróżówce. Brytyjskie Stowarzyszenie w celu zapobiegania grzebaniu ludzi żywcem domagało się pochówku trupów dopiero, gdy zaczną cuchnąć.

Hans Christian Andersen obok łóżka zawsze kładł kartkę z napisem „Nie jestem martwy”. Tak na wszelki wypadek.

W latach 1868–1925 Amerykanie złożyli 22 wnioski patentowe na „sygnalizację życia” w trumnach. Innowacyjne rozwiązania wykorzystywały m.in. okna, drabiny oraz rury.

(focus.pl/artykul/pogrzebani-zywcem)

W USA do dziś można nabyć tzw. „zestawy bezpieczeństwa”, wkładane do trumien, zawierają naładowaną komórkę i malutką butlę z tlenem. To nawiązanie do dawnych „wynalazków” w tej dziedzinie.

Najsłynniejszy patent należy chyba do szambelana dworu cara Aleksandra III, księcia Karnickiego, który skonstruował urządzenie złożone z rury, wiodącej od trumny do specjalnego pudła na powierzchni. Powielana w wielu egzemplarzach konstrukcja pozwalała na wysyłanie sygnałów świetlnych, dźwiękowych oraz stały dopływ powietrza.

Niektórzy kazali się grzebać z przywiązaną do ręki linką, prowadzącą do dzwonka umieszczonego obok grobu, aby mogli dać znać, że żyją. Czy te „ostrożności są wyimaginowane?

We Francji 14-letni chłopiec został pochowany mimo protestów swojej matki, która nie wierzyła w jego śmierć. Kobieta nie mogła się z tym pogodzić i dzień po pogrzebie wróciła na cmentarz i własnymi rękami zaczęła odkopywać trumnę. Jakie było jej przerażenie, gdy okazało się, że jest częściowo otwarta a zwłoki synka są w niej tylko do połowy zanurzone… Chłopiec próbował się wydostać w grobu i niestety się udusił.

Według osób zajmujących się konserwacją starych cmentarzy, w ok. 2 proc. grobów znaleźć można ślady po próbach wydostania się spod ziemi..

Zdarzają się też historie kryminalne, gdy psychopatyczny morderca zakopuje żywcem swoją ofiarę. To scenariusz dla horroru, nie zawsze wymyślony przez scenarzystę .

Michalina Lewandowska i Marcin Kasprzak poznali się w 2005 roku w Polsce i w rok później wyjechali do Anglii. Zaręczyli się i w kwietniu 2008 roku na świat przyszedł ich syn Jakub. Niestety w ich związku nastąpił kryzys, kłótnie i w końcu zerwali zaręczyny ale Michalina zostawiła sobie pierścionek zaręczynowy, co uratowało jej życie.

Któregoś dnia, po kolejnej awanturze Marcin poraził dziewczynę paralizatorem, obwiązał ręce i nogi taśmą i wpakował do kartonowego pudła, które szczelnie okleił taśmą.

„Marcin mówił, że jestem beznadziejna, że mnie nienawidzi, i że myślał o czymś takim od lat”. Następnie wywiózł za miasto i zakopał w ziemi, w wykopanym wcześniej dole..

„Dochodziły do mnie dźwięki łopaty wbijanej w ziemię, a potem grudki posypały się na karton, w którym mnie zamknięto – relacjonowała gazecie The Sun. – Pomyślałam sobie wtedy: A więc to już koniec. Za chwilę umrę. Wokół mnie panowała ciemność, z braku miejsca prawie nie mogłam się ruszać. Obawiałam się, że zaraz się uduszę, dlatego z każdym wdechem starałam się nabierać możliwie mało powietrza.”

Postanowiła jednak walczyć o życie, dla swego synka Jakuba. „Jedynym ostrym narzędziem, którym mogłam się posłużyć był pierścionek zaręczynowy – to za jego pomocą rozcięłam więzy na nadgarstkach i ustach. Potem zaczęłam pierścionkiem ciąć karton. Skrobałam go i cięłam do chwili, gdy byłam w stanie wyciągnąć z pudła rękę. Kiedy udało mi się wydostać dłoń, zaczęłam gorączkowo szarpać papier, do środka posypała się ziemia – miałam ją we włosach, na twarzy, na ubraniu – to był koszmar.

Zaczęłam krzyczeć: „Na pomoc! Boże, pomóżcie mi!”, miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy. Wydawało mi się, że nie dam sobie rady, że jednak nikt mnie nie znajdzie i że niebawem umrę. Zaczęłam kopać nogami w karton. Szarpałam go paznokciami, cięłam pierścionkiem. Czułam, że słabnę, ale nie odpuszczałam. Gdy w kartonie pojawiła się dziura, walczyłam dalej, aż wreszcie mogłam wystawić głowę na powierzchnię.

Było ciemno, ale dostrzegłam drzewa, liście, niebo. Z trudem łapałam powietrze, zachłystywałam się nim. Byłam cała w ziemi, tak zmęczona, jakby uszła ze mnie cała energia, lecz wiedziałam, że muszę się ratować. Udało mi się wydobyć ręce na powierzchnię i dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszystko zakończy się pomyślnie”.

Wyczerpana Michalina na chwiejnych nogach wyszła z lasu do pobliskiej drogi, zamachała do nadjeżdżającego kierowcy, ten zatrzymał się i wezwał policję. Funkcjonariusze wrócili z Michaliną do miejsca jej kaźni, położonego w lesie nieopodal pola golfowego Woodsome Hall w West Yorks, zobaczyli płytki grób i kartonowe pudło. Marcin Kasprzak usłyszał wyrok 20 lat więzienia za porwanie i usiłowanie zabójstwa.

(wyk. wiadomosci.onet.pl – tłum. The Sun)