Bo Polką jesteś, a Polka nie płacze!

fullsizerender-1

Wskazówki zegarka przesuwały się jakby w zwolnionym tempie. Była 10.05. Siedziałam spokojnie, patrząc jakby z dala na to co dzieje się wokół mnie. Nerwowo było, gwar i płacz jakiegoś niemowlęcia natężały się.  Oparłam głową tuż przy oknie i smutnym wzrokiem spojrzałam na zewnątrz. W gardle ścisło, ale zanim pierwsza łza zakręciła się w oku przypomniałam sobie…bo Polką jesteś, a Polka nie płacze.  Zaraz po tym zapadła cisza, którą przerwał ryk silników airbusa. Podczas kiedy samolot zaczął się wznosić,  panicznie próbowałam nasycić oczy zanikającym krajobrazem. Lotnisko stało się moim drugim domem, chociaż tak bardzo nienawidziłam rozstań.

– Na stałe czy w odwiedziny? – zapytał mężczyzna siedzący obok mnie. Zirytowana pytaniem odpowiedziałam niejasno, że nie na stałe. Nieznajomy patrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja zastanawiałam się nad odpowiedzią.

– Bywam trochę tu, trochę – odparłam.

– Czyli na robotach? – wypytywał dalej dodając – to zupełnie tak jak ja. Dwa lata śmignęły jak nic i powiem pani, że do Polski już nie wrócę. Mamę będę odwiedzać, ale poza tym nic mnie w Polsce nie trzyma. A pani ile już w Deuczlandzie siedzi?

– Prawie trzydzieści lat – powiedziałam szeptem.

Na twarzy mojego rozmówcy pojawiło się zdziwienie, a zarazem ciekawość, która ostatecznie skłoniła go do komentarza – czyli uciekła pani z Polski…

Złapałam głęboki oddech i zaprzeczając, oświadczyłam, że zostałam wywieziona. Zdziwienie nieznanego było jeszcze większe, lecz zanim zaczął kontynuować swój wywiad, wtrąciłam się tłumacząc, że boli mnie głowa. Odwróciłam wzrok z nieznajomego na zewnątrz. Słońce grzało, a gęste chmury sprawiały wrażenie, jakby samolot ślizgał się po nich. Przytuliłam skroń do okna. Nie miałam siły rozmawiać z kimś, kto i tak nie zrozumiałby….zawsze tak jest.

A może jednak powinnam?

Rodaku mój drogi! Pozwolę sobie zacytować Mickiewicza, którego wers ode najmłodszych lat mnie wzrusza:

 

„Litwo, Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.”

I tak jest właśnie z każdą ojczyzną, rozumie pan? W Niemczech mieszka około 2 mln Polaków. Zdaje Pan sobie sprawę ile to losów, ile historii? Ja należę do grupy „przesiedleńców”. Dla Polaków jestem uciekinierem, zdrajcą. Niemcy myślą, że poczułam silne niemieckie korzenie i to dlatego tu jestem. Czyż to nie jest makabryczne? I jakże mało zgodne z prawdą.

Wie Pan, pamiętam jak dziś dzień, w którym przyjechałam do Niemiec. Był środek nocy, zimno, ciemno. Duże miasto, w którym się znalazłam nie zrobiło na mnie wrażenia, nawet za dnia. Na szczęście miałam przy sobie „Pana Tadeusza” w formacie A5. Na fioletowej, miękkiej okładce widniał czarny napis „Adam Mickiewicz”, a pod nim białymi literami znajdował się tytuł: Pan Tadeusz. Do dzisiaj ją mam.

 

Chcę Panu powiedzieć jak naprawdę było: a było strasznie. Proszę sobie wyobrazić, że zabiera się dziecko, które żyje szczęśliwie w Polsce. Są lata osiemdziesiąte, w domu jest kolorowy telewizor, video, a pokój dziecięcy wyposażony lepiej niż niejeden sklep z zabawkami. O Rajchu wiele już słyszało. Ponadto połowa koleżanek i kolegów z podwórka już wyjechało do Niemiec. Mała modliła się, żeby jej rodziny nie spotkała taka kary, że będzie trzeba uciekać, jak wszyscy wówczas mówili. Na nic zdały się modły i prośby. Pojechali.

 

Początek był bardzo ciężki. Siedzieliśmy w obozie, najpierw w jednym, potem w drugim. Drugi obóz znajdował się w koszarach wojskowych. Dziwne uczucie być pod nadzorem żołnierzy…. Podczas pobytu w obozie dla przesiedleńców zostały sprawdzone dokumenty. Później trafiliśmy do tzw. „Notwohnung” czyli mieszkania przejściowego. Tam w jednym maleńkim pokoiku z aneksem kuchennym czekaliśmy prawie pięć lat na mieszkanie.

 

Zawsze byłam blisko rodaków i dziwiło mnie, że Polacy często próbowali zatrzeć swoje korzenie. Wręcz wydawało mi się, że wstydzą się swojego kraju pochodzenia i polskiej mowy. Wie Pan, kiedyś ktoś powiedział: „Jeśli Polak za granicą ci nie zaszkodził, to już Ci pomógł”, smutne, ale prawdziwe. Kiedy ludzie wydostali się z „Notwohnungu”, zaczął się prawdziwy wyścig, o to, kto czego prędzej się dorobi. Niektórzy nie radzili sobie z degradacją zawodową. Pamiętam Karola. Przepraszam, wtedy już Karla, który codziennie rano wychodził z domu z aktówką. Był przyzwyczajony do aktówki, pół życia z nią chodził do swojego kabinetu jeszcze w Polsce. Miał kierownicze stanowisko, a teraz … wśród sąsiadów nadal uchodził za urzędnika. Niestety realia zmusiły go do śmigania po budowie. A jego żona Margarete? Niech pan zwróci uwagę – trzy lata temu Margarete była jeszcze zwykłą Małgośką – a dziś Frau Margarete, starannie stara się ukrywać ich życie zawodowe. Tylko raz, kiedy Margarete za dużo wina wypiła, wypłakała z siebie, że przyszło jej na stare lata zostać sprzątaczką. Rodzina w Polsce nigdy nie dowiedziała się czym oboje zajmowali się na emigracji.

Emigracja, to nic łatwego i na pewno nie dla każdego. Wielu poległo w drodze po lepsze życie. Nieliczni wrócili do macierzy. Nie mam do Was pretensji. Przecież Wy tam w Polsce nie mogliście wiedzieć, jak trudny jest los polskiego emigranta. A my, staraliśmy się jak najlepiej maskować przyjeżdżając markowymi samochodami w odwiedziny do Was.

Wie pan, zachorowałam bardzo wcześnie. To choroba nieuleczalna – choruję na Polskę. Jak można zachorować na Polską, pyta pan? Można proszę pana, tak samo jak na grypę. Symptom towarzyszący chorobie, to przerażająca melancholia. Niuanse, tęsknota za zapachem świeżego chleba, a nawet i za smogiem, który co zimę zwisa nad moim rodzinnym miastem.

Nie rozumie pan? Nie szkodzi. Mało kto rozumie. Ci którzy dzielili mój los wyśmiewali mnie. Pamiętam jak pytali: za czym tęsknisz głuptasie? Do czego wracać? Zaś tym po drugiej stronie w ojczyźnie, też brakowało zrozumienia. Przyjęło się, że w Rajchu jest jak w raju, więc któż chciałby uciekać z raju?

Wielu wierzyło we wszystko co usłyszeli. Do dziś zastanawiam się, jakim prawem wy Polacy próbujecie wytłumaczyć mi życie w Niemczech? Nie byłem, nie widziałem, ale wiem, bo szwagier mówił… Kochani moi, taki obraz życia na emigracji jest katastrofalny, nie tylko dla mnie, ale i dla tych, którzy jeszcze znajdą się na tej drodze.

Wie Pan, z ogromnym żalem i bezradnością patrzyłam na lawinę emigracyjną w 2004 roku, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej. Widziałam uradowane twarze, które ruszyły na podbój świata. Pomimo, że była to już inna emigracja – kontakt z ojczyzną, z rodziną za pomocą telefonów komórkowych, internetu, to już pikuś. Czasy, kiedy ja kręciłam tarczę telefonu, aby chociaż na parę minut skontaktować się z rodziną w Polsce przeszły do historii. To samo dotyczyło się wiadomości z ojczyzny. Podczas, kiedy ja każdą zdobytą gazetę w języku polskim czytałam po trzy razy, oni mieli wszystko na jeden klik.

Pojawiły się tanie linie lotnicze, więc wszystko stało się jakby łatwiejsze. Jedno tylko pozostało – kiedy opadła euforia i nadszedł czas refleksji, wraz z nim pojawiła się sentyment do tego co polskie, a nierzadko i tęsknota.

 

Pyta pan dlaczego nie wróciłam? Byłam nastolatką, której miejsce było przy rodzicach. Na początku wierzyłam, że to zły sen, że zaraz się obudzę i znajdę tam, skąd przyjechałam. Żaden sen, to działo się naprawdę. I wie Pan co wtedy bardzo mi pomogło? Wiersz, który kiedyś znalazłam w pamiętniku mojej babci – a dodam, że babcia, wiele lat spędziła na emigracji we Francji. Wróciła, chociaż nikt nie rozumiał jej decyzji, ani jej tęsknoty za ojczyzną. Sama mówiła, że kto sam nie przeżył, ten pojęcia nie co znaczy tęsknota.

Pamiętnik babci ma twardą czerwoną okładkę. Są w nim wpisy sprzed wojny, po polsku, po niemiecku i francusku, bo babcia wiele lat mieszkała we Francji. Pod koniec wojny wróciła do ojczyzny. Kartki w pamiętniku z racji wieku już pożółkły. Na niektórych są namalowane dziecinną ręką obrazki. To moja sprawka. Ale nie o tym chciałam panu opowiedzieć. Niech pan posłucha, wpis z 1938 roku:

„Choćby Ci ręce okuto w kajdany

I w ciemnym lochu przykuto do ściany

Nie zniżaj czoła, nie daj się rozpaczy

Bo Polką jesteś, a Polka nie płacze.”

 

Czy to nie piękne? Wtedy miało całkiem inne znaczenie. Wpisująca, niejaka pani Jadzia na pewno byłaby dumna, wiedząc, że jej zapis przeszedł do historii i 50 lat później podtrzymuje mnie na sile.

 

Niech Pan nie wierzy, że nie szlochałam. Wypłakałam ocean łez. Na początku byłam bezsilna, ale Jadzia, Mickiewicz i społeczeństwo niemieckie, któremu Polska kojarzyła się z państwem trzeciego świata, dodały mi siły. Zostałam mianowana przez siebie samą ambasadorką Polski.

Wyobrażam sobie ironiczny uśmiech siedzącego obok mężczyzny. A śmiej się pan – myślę.

Nie zabrzmi to skromnie, ale to ludzie tacy jak ja nie pozwolili, aby nasza piękna ojczyzna pozostawała zjawiskiem niszowym.

W Polsce skończyłam trzy klasy szkoły podstawowej. Później kontynuowałam edukację już w niemieckiej szkole. W pierwszym tygodniu musiałam stanąć przed klasą i pokazać moim przyszłym koleżanką i kolegą, gdzie leży Polska, kraj z którego przyjechałam. Na planie codziennym było tłumaczenie, że Polska to kraj w sercu Europy, że kiedy żelazna kurtyna opadła, w Polsce nastąpiła duża przemiana i nie wysyłamy już konserw żywnościowych, a kilka lat później ani czekolad i kawy do Was.

 

Dzisiaj już nikogo nie muszę przekonywać, że Polak, ten w kraju i zagranicą, to nie tylko hałaśliwie zataczający się ktoś. Zniknęły polskie dowcipy o pijakach i złodziejach. Polacy ciężko zapracowali na swoją pozycję w Niemczech i postrzeganie przez Niemców. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo Niemcy zmienili swoje nastawienie wobec Polaków w porównaniu z początkiem lat 90-tych. W Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie Polacy stanowią najsilniejszą grupę spośród migrantów, integracja mieszkańców polskiego pochodzenia jest „historią prawdziwego sukcesu“ – tak niedawno stwierdził Thorsten Klute, sekretarz stanu ds. integracji w ministerstwie pracy, integracji i spraw socjalnych.

 

W 2016 roku minęła również 25.rocznica polsko-niemieckiej przyjaźni. Dokładnie 17 czerwca 1991 r. został podpisany „Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”. Chyba jeszcze nigdy w naszej bogatej historii stosunki polsko-niemieckie nie były tak dobre jak w ostatnim ćwierćwieczu. Oba kraje łączy dziś ścisła i przyjazna współpraca na wszystkich płaszczyznach i we wszystkich obszarach życia społecznego.

 

Uśmiecham się, warto było – myślę – warto było również dla wszystkich tych Margareten, które dzisiaj już nie wstydzą się swoich korzeni i czasami bywają znowu Gośkami i dla wszystkich Niemców, którzy już wiedzą gdzie leży Polska. Odwiedzają nasz kraj i z podziwu wyjść nie mogą.

Nie zmieni to nic w moim osobistym losie, nie pomoże w chorobie, ale przecież nie każdy choruje na Polskę, tak jak ja.

Tyle. Otwieram oczy, kiedy koła samolotu dotknęły płyty lotniska. Zerkam przez okno, zieleń drzew ta sama, tylko drzewa jakby inne.

– Wreszcie u siebie! – stwierdza zadowolony współpasażer.

– A wie Pan, jakoś nie czuję, że jestem u siebie – odpowiadam niepytana dodając – ale chciałabym czuć tak jak pan.

Mężczyzna podejrzewa mnie o żart.

– Niech pani mi tylko nie mówi, że chciałaby pani wrócić do tego chorego kraju? – pyta litośnie.

– Powiem panu, że mam taki zamiar. Ale nie potrzebuję pana litości. Ani pana zrozumienia. Proszę nie oceniać mojej decyzji. Znam polskie realia. Czy się w nich odnajdę? Nie wiem. Ale mam wybór, z którego chciałabym kiedyś skorzystać. Za kilkanaście lat zrozumie pan o czym mówię.

– Akurat. Myśli pani, że Polska będzie czekać na swoją córkę marnotrawną? – śmieje się w głos nieznajomy i wychodzi.

Czy ktoś może sobie wyobrazić co za każdym razem czuję? Wewnątrz mnie rozrywa, bo co jeśli on miał rację? Czy Polska ucieszyłaby się z mojego powrotu, a Niemcy zapłakały z utraty? Więc może lepiej jeszcze pozostać w stanie zawieszenia i dbać o wspólne stosunki? Ciężki jest los migranta, przesiedleńca i wszystkich tych, którzy zawisnęli pomiędzy granicami swoich państw. Zmęczona jestem tym rozmyślaniem, biorę walizkę i myślę „wczoraj jest historią, jutro tajemnicą, dziś jest darem”.

 

Monika Moj

Kolonia 2016