„Małpa z konkursu” , czyli historia telewizji RONDO

rondo%203%20tytyul

16 grudnia 1992 roku, o godzinie 19.00 rozpoczęła nadawanie programu pierwsza na Śląsku prywatna telewizja „RONDO”.We wrześniu 1994 roku z hukiem ją zamknięto, bo nie uzyskując koncesji – otrzymał ją POLSAT – w świetle prawa była piracką i nielegalną stacją.

Oto czwarta część wspomnień red. Zbigniewa Konarskiego – Dyr. Generalnego PTV Rondo.

Tego nigdzie nie przeczytasz! 

Raz zdecydowaliśmy się zrobić to, co dziś tak modnie nazywa się „casting”. Tylko raz, i do tego, jak się okazało: raczej bez sensu.

Przy czym, pewnie ku rozczarowaniu licznego, oj licznego, grona kandydatek na telewizyjne gwiazdy, był to casting na szefową sekretariatu RONDA. Chłopaki uznali bowiem, że tak dalej być nie może, żeby nikt porządnie nie odbierał telefonów, a do „dyrekcji” każdy właził jak do stodoły. No, fakt!

Ale, gdy doszło co do czego, Kozak powiedział, że go to mało obchodzi, ma na głowie ramówkę i jak zwykle wlazł za fikusa, który rósł w jego pokoju.

Markowski, choć w końcu i jego to dotyczyło, bo wspólnie zajmowaliśmy gabinet z rzeczonym sekretariatem, wolał zajmować się szkoleniem montażystów, więc zniknął w pomieszczeniach technicznych.

Ja w ogóle nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać; a poza tym byłem szczerze przerażony tym, że chcą mnie oddać w szpony jakiejś małpy z konkursu, wydałem więc stosowne zarządzenie i oddaliłem się z godnością w siną dal. I tak padło na Wojtka Majewskiego, jako naszego fachowca od marketingu i „pi-aru”.

Image

Ów zabrał się do sprawy energicznie i z ochotą.

Ogłosił na antenie, że potrzebujemy sekretarki z doświadczeniem i powołał, w zasadzie jednoosobową, komisję. Wyznaczonego dnia zasiadł za stołem prezydialnym w sali konferencyjnej, którą użyczył nam dyrektor PMG i zaczął przesłuchania. Kandydatek przyszło chyba ze sto.

Owszem, były tam również takie, które robiły wrażenie, że wiedzą na czym polega praca sekretariatu. Nie mniej większość stanowiły wymalowane panienki z wyraźnym „parciem na szkło”. Na zasadzie: „Jak ja się tam już dostanę, to coś wymyślę.” Nie powiem, taki społeczny odzew na nasz anons, był właściwie czymś całkiem sympatycznym; czymś co dowodziło, że nasza telewizja jest oglądana i popularna, ale też nie posuwało nas naprzód w kwestii zasadniczej. Im bardziej więc dana kandydatka podobała się Majewskiemu, w tym ciemniejszych barwach widziałem własną przyszłość jako „szefa szefowej sekretariatu”.

Aż tu, gdy po raz któryś tam przemykałem chyłkiem pod wiadomymi drzwiami, poczułem, że ktoś mnie bezceremonialnie trąca w ramię.

Odwracam się i słyszę równie bezceremonialne: „Cześć, Zbychu!” To była Mariolka.

Image

Moja koleżanka jeszcze ze studiów. Z jednej grupy dziekańskiej. Osoba wielce nietuzinkowa. Taka, co to z niejednego pieca chleb jadła i co to można z nią konie kraść. No i ona mi mówi, że akurat szuka pracy, że już dłużej w domu nie usiedzi i że mam szybko coś wymyślić. Dziewczyno, z nieba mi spadasz!

Majewski był oczywiście bardzo niepocieszony, bo mu zepsułem zabawę. Za to ja miałem szefową sekretariatu jak się patrzy.

A Mariola od razu wczuła się w rolę, nie tyle nawet szefowej sekretariatu, co raczej szefa sztabu i zaczęła urzędowanie. Moim najbliższym kolegom od razu nie przypadła do gustu. Bo im nie pozwalała łazić do mnie z byle czym. Za to inni z miejsca ją polubili. Bo się zrobiło bardziej demokratycznie. Sam sekretariat zaczął zaś normalnie funkcjonować, co z kolei spodobało się mnie, między innymi dlatego, że w końcu mogłem się poczuć jak prawdziwy dyrektor.

Mariola Kaim zmarła tragicznie przed kilku laty. Nie dowie się więc niestety, że tu i teraz oficjalnie oświadczam, iż nie wyobrażam sobie RONDA bez Niej i że nie byłoby ono tym czym było, gdyby nie Ona. Niech więc wiedzą to przynajmniej wszyscy inni.

A skąd w ogóle wzięła się „załoga RONDA”? Parę osób przyszło za „ojcami założycielami” z katowickiej telewizji. Większość jednak wpadała ni stąd ni zowąd i albo zostawała, albo odchodziła. Czasem z własnej, a czasem wbrew swej woli.

Tak na marginesie: Włosi chcieli, żebyśmy zatrudniali wyłącznie uczniów techników i studentów. Oczywiście chodziło im o to, że tak wypadłoby taniej, a w przypadku niepowodzenia całego przedsięwzięcia, łatwiej byłoby się z nimi rozstać. Mnie się takie podejście nie spodobało, co się z kolei nie spodobało Włochom. Między innymi pewno dlatego, akurat ja nie cieszyłem się u nich jakimiś szczególnymi względami. Choć, przyznam uczciwie, dottore Grauso miał do mnie wiele cierpliwości. Ja bym tyle nie miał.

Wracając do rzeczy.

Nauczyliśmy się nie oceniać ludzi na podstawie pierwszego wrażenia. Nawet, gdyby było ono najbardziej wstrząsające. Trzeba też było mieć trochę intuicji. A czasem mnóstwo poczucia humoru.

Oto przychodzę kiedyś do redakcji a tam siedzi jakiś dziwny facet.

Niby w krawaciku i marynarce, ale widać, że pasuje to do niego jak pięść do nosa. Do tego ma kolczyk w uchu. Coś tam próbuje skrobać do serwisu, nie idzie mu, poci się, stęka. Myślę: „Ten tu długo nie pociągnie”. Owszem, pociągnął. Nawet dłużej niż ja. Bo okazał się znakomitym redaktorem muzycznym. Zorganizował autorską listę przebojów, która przeżyła RONDO i była emitowana jeszcze długo po jego zamknięciu na antenie POLONI 1. Dziś jest gwiazdą najzabawniejszej telewizji świata czyli SUPERSTACJI TV i nazywa się Jacek Zimnik. Przy okazji: pozdrawiam.

Albo pewien student, który koniecznie chciał napisać na temat RONDA pracę magisterską. Chodził, przynudzał. W końcu wydusił, że chętnie zrobiłby program. I zrobił. Ten i wiele następnych.

Dziś niejaki Dariusz Gerwazy Reguła jest reżyserem. Tworzy „kino niezależne”.

Image

Natomiast Paweł Kudliński był u nas, i jest dalej, tylko gdzie indziej, montażystą.

Z tym, że u nas robił jeszcze nocny program poświęcony muzyce metalowej. Gdy zobaczyłem pierwsze wydanie „Hadesu”, trochę mnie zmroziło. Już czołówka, którą oczywiście zaprojektował sam autor, była bardziej prowokacją niż czołówką. Obyczajową. Zwłaszcza w tamtych czasach. „Ale niech tam!” – pomyślałem – „Może się nie znam…”

 

Kozak, szef programowy, po obejrzeniu tego „dzieła” zebrał realizatorów i powiedział krótko:

-Jak się  „To” któregoś dnia nam spodoba, to spada z anteny!

No i do dziś nikt nie wie, jak to się działo, że listy do Kudlińskiego przychodziły z całej Polski. Zdarzyło się nawet, że pewien „garażowy” zespół przyjechał do Katowic bodaj aż ze Szczecina, tylko po to, by wystąpić w jego programie.

Gdy ostatnio rozmawiałem z Pawłem, powiedział mi, że najbardziej w RONDZIE cenił sobie to, że nikt mu nie mówił, co jest dobre a co złe i że czuł się wolny. Proszę uprzejmie…

Jeszcze inni zaczynali spokojnie, bez hałasu; za to wyrośli na całkiem przytomnych reporterów i redaktorów.

Image

 

Anka Niczpan

( z prawej, po lewej Daria Warniełło), zanim przyszła do nas, pracowała kiedyś jako kierowca ciężarówki.

Jarek Kuś, późniejsza gwiazda naszego „Za pięć” a teraz „Wiadomości” TVP 1, zaczynał w RONDZIE jako montażysta.

I jeszcze Kaśka Kurdziel, Rafał Judek, Darek Pawełek… Wszystkich nie wymienię. Przepraszam.

Oczywiście byli jeszcze ci, których nie było widać na ekranie.

Na przykład Piotr Blachowski. Najpierw to go nawet było widać.

Ale jako reporter był taki sobie. Natomiast jako akwizytor reklamy… Ho, ho… Tu nie wielu potrafiło mu dorównać. W tej branży był instytucją sam w sobie. Włosi wzięli go nawet do swojej PUBLIPOLSKI, która sprzedawała czas reklamowy całej sieci POLONIA 1.

Jeszcze Boguś Malinowski, technik, który kiedyś zasłabł, pełniąc nocny dyżur w niemiłosiernie gorącym pomieszczeniu nadajnika, ale nie zszedł ze stanowiska.

Piotr Stachowski, który zanim w RONDZIE został montażystą, wcześniej był masażystą. Był bardzo pożyteczny w reakcji, bo wystarczyło, że pougniatał delikwenta gdzie trzeba i człowiek wracał do pracy jak nowo narodzony.

Image

Albo Renata Maszczykowska, nasza księgowa i „personalna”, bez której RONDO pewno wyleciałoby w powietrze na pierwszej „zusowskiej” minie.

Renata przygotowywała między innymi listy honoracyjne. Które ja oczywiście później zdrowo ciąłem. Więc jeśli ktoś ma do niej o te honoraria jakieś zadawnione pretensje, to informuję, że to nie ona. To ja…

Jak widać byliśmy całkiem kolorową gromadką zindywidualizowanych indywidualistów…

Zbigniew Konarski

 

Image